Po przejściu LeBrona Jamesa do Los Angeles Lakers latem zeszłego roku, większość osób twierdziła, że znów staną się oni jedną z potęg NBA. Rzeczywistość póki co jest jednak zupełnie inna. Przyszłość zaś pozostaje niewiadomą. Jakie zmiany czekają LAL?

Sezon 2017/18, Los Angeles Lakers zakończyli z 35 zwycięstwami na koncie. Był to co prawda wynik kiepski w tym sensie, że nie dał im awansu do fazy playoff, jednak w porównaniu do poprzednich czterech sezonów, stanowił wyraźny postęp. Dał powody do optymizmu fanom Jeziorowców. Młodzi liderzy drużyny - Lonzo Ball, Brandon Ingram i Kyle Kuzma, wielokrotnie miewali przebłyski wielkiego potencjału. Dawali swoimi występami podstawy ku temu, aby myśleć, że w niedalekiej przyszłości staną się graczami formatu All-Star, wokół których Lakers znów zbudują jeden z czołowych zespołów Konferencji Zachodniej. 

Po przejściu najlepszego gracza NBA ostatniej dekady - LeBrona Jamesa - latem 2018 roku, wielu ekspertów twierdziło, że będą oni jedną z czterech czołowych drużyn na Zachodzie, obok Houston Rockets stanowiąc największe zagrożenie dla hegemonii Golden State Warriors. Pojawiały się jednak wątpliwości co do tego, jaki wpływ na rozwój wspomnianych już młodych zawodników będzie miał James, przyzwyczajony do posiadania całkowitej swobody w ofensywie.

Z drugiej strony, inni upatrywali szans na przyspieszony rozwój Balla, Ingrama i Kuzmy za sprawą czerpania przez nich nauki od słynącego z bardzo wysokiej inteligencji koszykarskiej, etyki pracy oraz zdolności przywódczych, Jamesa. Ważnym czynnikiem było również przyjście do Lakers Rajona Rondo, kolejnego gracza wyróżniającego się pod tymi względami, mogącego stać się mentorem dla młodszych kolegów.

 

Źródło: SportoweFakty.pl